Strona:Podróż Polki do Persyi cz. II.pdf/129

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cudowny dziś poranek! Możebyśmy przeszły się nieco. Chodźmy do ogrodu Sadrach-azama rwać fiołki, dobrze?
Widzę, że zwyciężyła wczoraj i chce lubować się jeszcze swem zwycięztwem.
— Pani S. prawdopodobnie dziś leży; nie będzie mogła przyjść zanudzać panią swemi żalami. Zielona była wczoraj z rozpaczy, nie miała nawet siły wdzięczyć się do ekscelencyi, przy której ją posadzono, i opowiadać o wielkich aliansach swej rodziny. Myślałam, że się rozpłacze, żal mi jej nawet było! Ale trudno, sprawiedliwość przedewszystkiem! nam się należało pierwszeństwo. I czy wie pani, że intrygowali oboje przed obiadem, kokietowali Szeik Mohammeta, by dowiedzieć się o porządku miejsc przy stole.
Szeik Mohammet to faworyt Sadrach-azama, młoda nadzieja kraju, przyszły minister, doktorek, który tak pięknie wystukuje na fortepianie jednym palcem.
Po śniadaniu zjawia się moja druga przyjaciółka zgnębiona, przybladła, zmizerowana. Pytam jej się naiwnie, czy dobrze bawiła się u Sadrah-azama.
— Jakto, nic pani jeszcze nie wie? posadzili ich przed nami. Gdybyśmy przypuszczać mogli, że spotka nas taki afront, nie poszlibyśmy na ten obiad. Nie chcę mówić źle o naszym ministrze, lecz jego obowiązkiem było stanowczo temu się sprzeciwić: wszak to od niego tylko zależało. Nie, to przecho-