Strona:Podróż Polki do Persyi cz. II.pdf/14

Ta strona została uwierzytelniona.

świata i cywilizacyi. Ich instytucye społeczne i państwowe są nieskończenie wyższe od odpowiednich instytucyi Frengistanu; ich „Medreszeh” to najpierwsze szkoły obu półkuli; ich poezyi żadna inna nie dorówna — z niej jeszcze bezwątpienia ciągną najsłuszniejszą chwałę. Król ich jest najpotężniejszym z monarchów ziemi: to „biegun wszechświata i jego bożyszcze, studnia wiedzy, pierwszy szczebel drabiny niebieskiej, monarcha, którego armie liczniejsze są niż gwiazdy na niebie i piaski w morzu, król królów i cień Boga.” Czem zresztą nie jest on w ich przesadnie napuszonych określeniach?
Nigdy nie zapomnę pewnej okoliczności, w której mogłam po raz pierwszy osądzić naiwną zarozumiałość i pewność siebie synów Iranu. Działo się to nie w Persyi, lecz jeszcze w Paryżu, na wielkim raucie, wobec przynajmniej trzystu osób.
W różnojęzycznym tłumie gości, przeważnie złożonym z przedstawicieli świata lekarskiego, kołatało się kilku Persów, którzy ukończywszy studya medyczne w teherańskiem Collége Impérial, przyjechali na uzupełnienie ich do Paryża.
Na raucie popisywali się wirtuozi fortepianu i jacy wirtuozi: grał Paderewski, po nim — znana pianistka, pani Roger-Miclos. Kto więcej — nie pamiętam, w każdym razie artyści niepośledniej miary.
Nagle zbliża się do gospodarza domu jeden z młodych Persów, oświadczając, że on również biegłym jest wykonawcą i chce zagrać zgromadzeniu kilka perskich melodyi.
— Czy to być może? Ależ to doskonale!