Strona:Podróż Polki do Persyi cz. II.pdf/146

Ta strona została uwierzytelniona.

zem siedmiu wiatrów.” Jest jeden tylko, lecz za kilka wystarczy!
Nagle nowy załam drogi i wiatru już ani śladu, cisza powietrza niczem niezmącona; od skał nagrzanych przez słońce dyszy żar ciężki, choć noc już zapada.
Kharzan, nowa stacya, gdzie powinniśmy zanocować, lecz gdzie zmieniamy tylko konie pod bagaże. Jest to maleńka górska osada, równie biedna i brudna, jak Mazreh. Ma tylko olbrzymi karawanseraj, nie zbyt jeszcze zniszczony. Nie potrzebuję dodawać, iż słudzy i czerwadarzy mówią mi, wskazując nań z pobożnem przejęciem:
— To zbudował Szah-Abbas!
Jest coś wzruszającego w kulcie tego narodu dla wielkiego króla, którego imię opromienia im chwałą wieki minione i przypomina, że mieli historyę i przeszłość, wielkich wojowników i wielkich monarchów. Dlatego też, jakkolwiek Persowie często bywają dzicy, zawsze próżni i zawsze kłamliwi, wszyscy jednakże okazują w pewnych chwilach i w pewnych okolicznościach godność i szlachetność obejścia, która nieświadomemu nawet ich dziejów pokazuje dowodnie, iż muszą mieć za sobą tradycyę, historyę i wieki niezależnego istnienia politycznego.
Choć noc już zapadła, nie zatrzymujemy się w karawanseraju Szacha-Abbasa, z którego wychodzi, dążąc do Teheranu, nieskończona karawana mułów i osłów. Dzień to chyba najstraszniejszego dla mnie zmęczenia; cudem nadludzkich wysiłków i po-