Strona:Podróż Polki do Persyi cz. II.pdf/21

Ta strona została uwierzytelniona.

chu ciężkim i słodkim, wszystkie wreszcie drzewa owocowe. Gdzieniegdzie wznosi swą koronę judaszowe drzewo, wspaniałe i dziwne, o pniu ciemnofioletowym i różowo-liliowych kwiatach. Wszystko na słonecznych drogach rozkwita, jak za dotknięciem różdżki magicznej. Zielenieją topole i wierzby, srebrzy się białym liściem jujuba. Ogrody są jak wielkie kępy zieloności, róż i woni, trawnikami płyną smugi fijołków, przesypane płatkami brzoskwini i jabłoni.
Gdy widziało się raz tę wiosnę Wschodu, zachowuje się na zawsze obraz jej we wspomnieniu. I nostalgiczna za nią tęsknota ściska duszę, gdy powieją pierwsze cieple podmuchy.
W Persyi poprzedzają tę porę roku silne wiatry. Lecz z największą gwałtownością zrywają się wiatry latem i jesienią, szczególniej na południu, gdzie straszliwe czynią spustoszenia. Wiatr gorący, niosący tumany kurzu i wirujące słupy piasku, przechodzi nad okolicą jak gniew boży, wyrywając z korzeniami drzewa, znosząc namioty. Zwą go „samyalem,” lub wiatrem ognistym. Chardin obszernie o nim pisze. Wszyscy podróżni byli świadkami słabszych lub silniejszych huraganów wietrznych. Morier twierdzi, że o nich to myśleli prorocy mówiąc: „Wiatr, który przeszedł nad trawą, spalił ją.” „Zboże spalone jest, nim zostało zebrane.”
Nie widziałam spalonego zboża, lecz spotykałam w ogrodach i na drogach potężne drzewa przez wichurę zwalone.
Burza również rzadką jest jak deszcze, lecz gdy wybucha, to z siłą nieposkromioną. Oszałamia