Strona:Podróż Polki do Persyi cz. II.pdf/50

Ta strona została uwierzytelniona.

postać, tak mi przypomina zawadyackie typy magnatów z obrazów Matejki.
Prawda, że i pewne kostyumy persów tak podobne są do naszego stroju narodowego: atłasowe żupany, lite pasy, suknie z wylotami. Tu dopiero widzę wyraźnie, jak wiele szczegółów ubrania przyjęli od nich nasi przodkowie; dygnitarze przybrani są w długie, sięgające do ziemi płaszcze z kosztownych szalów perskich lub złotogłowiów ispahańskich, okładane sobolami. Olbrzymie brylanty iskrzą się na guzach; na wszystkich piersiach błyszczy portret szacha, otoczony brylantami — najwyższe odznaczenie, udzielane przez monarchę.
Przy nich stoją przedstawiciele licznej rodziny Kadżarów, której niestrudzony Fet-ali-szach przysporzył tylu potomków, dalej mułłowie, dalej jeszcze dowódcy armii w obwieszonych orderami i kapiących złotem mundurach. Na lewo europejscy oficerowie w błyszczących hełmach i sutych szamerowaniach. Setki służących w liberyach tak wyzłoconych szychami, że można ich wziąść za — jenerałów, kręcą się pomiędzy grupami. Zdala od Majdani-Topkhaneb i przylegających ulic płynie zgiełk przytłumiony tysiącznych tłumów.
Salwa wystrzałów armatnich oznajmia ukazanie się króla. Otwierają się podwoje bocznego, na lewo od Talaru położonego pałacu (na rezydencyę królewską składa się cały szereg budynków). Widzę Nasr-Eddina, zawsze młodego, trzymającego się sztywno i prosto, noszącego zadziwiająco dobrze swe lat 70, czarnowłosego i czarnowąsego, dzięki dobroczynnemu „henne”. Szach kroczy wolno, kie-