Strona:Podróż Polki do Persyi cz. II.pdf/76

Ta strona została uwierzytelniona.

liet zastąpi po najdłuższem jego życiu Muzaffer-Eddina, a wybój w moście pozostanie, jako wieczne świadectwo szczytnego niedbalstwa wszystkich „Irani.” Wiadomo ogólnie, że dojeżdżając do tego miejsca, należy zwalniać konia w biegu: stanowi ono znaną, przewidzianą i akceptowaną przeszkodę.
Mówiłam już, że zmarły szach, chętniej niż w miejskich swych pałacach, przebywał w rezydencyach, rozsianych na wsi okolicznej. Wewnętrzna jakaś gorączka gnała go z Teheranu do blizkiego zamku, ztamtąd znów do lasów Mazenderanu, gdzie namiętnie oddawał się polowaniu. Muzaffer-Eddin, chorowity, apatyczny, uśpiony, nie dzieli gustów ojca, na które gorzko się nieraz żalili dygnitarze, zmuszeni codzień stawać przed pańskiem obliczem i wciągnieni obowiązkowo w koczownicze życie monarchy.
Jednym z ulubionych letnich zamków Nasr-Eddina był „Doszan-tepe” (góra królików). Wygląda on raczej na fortecę i wznosi się na górze dość stromej i wysokiej, o dostępie męczącym i niedogodnym. Należy doń rozciągający się na płaszczyźnie brzydki, niezacieniony, pozbawiony wszelkiej perspektywy ogród. Chroni się w nim droga sercu monarchy menażerya. Widziałam w niej bezgrzywe lwy Farsu, które, jak się przekonywam, nie są jeszcze mytem, są też tygrysy i pantery, jest odór nieznośny, menażeryom właściwy, który nie pozwala mi się przypatrywać dłużej drapieżnikom, zamkniętym za żelazną kratą.