Strona:Podróż Polki do Persyi cz. II.pdf/79

Ta strona została uwierzytelniona.

o szerokiej twarzy, siedzą, zajadając oszirini, lub paląc kajlan; inne oddają się skandalicznie nieprzyzwoitemu flirtowi.
Parki, przylegające do pałaców, są wogóle ładne, o uroczystych cienistych alejach. Wszędzie szemrzą strumienie, biją wodotryski i szkli się w basenach, o dnie z turkusowej majoliki, woda kryształowo-przejrzysta. Ogrodnicy perscy nie znają sztuki grupowania odpowiedniego roślin i kombinowania barw. Lecz — jak wszyscy ich rodacy — lubią namiętne wonie ciężkie i upajające; to też uprawiają głównie kwiaty o zapachach zdecydowanych i silnych. Wiosną pełno w ogrodach hyacyntów i narcyzów, latem róż, jesienią tuberozy, którą Persowie nad wszystkie kwiaty przekładają i zwą poetycznie „guil Meryem” (kwiat Maryi).
Ponad wszystkie ogrody — nie wyłączając Gulistanu — stawiam wielki park w Kameranieh, rezydencyi księcia Naieb-Saltaneh[1], o kilkanaście kilometrów od miasta położonej. Ogród ten wygląda na olbrzymią cieplarnię, tak roślinność tam jest wybujała wspaniale, a całe jego urządzenie przynosi zaszczyt ogrodnikowi Francuzowi, który nim się zajmuje.

Przepyszne palmy różnych odmian: latanie, draceny, feniksy rozkładają szeroko liści swych wachlarze; ogromne jukki z ciężkim, białym kwiatem, kanny czerwone, białe, różowe, wielkie krzaki, naj-

  1. Brat Muzaffer-Eddina.