Strona:Podróż więźnia etapami do Syberyi tom 1.djvu/142

Ta strona została przepisana.
IV.

Ze Smoleńska wychodziliśmy bramą z obrazem Matki Boskiej na most, a dalej przez zarzeczne przedmieście do Dorohobuża. Konwój mój podobnie jak z Krasnego składał się z ośmiu ludzi; ale żołnierze nieraz rozsądniejsi od instrukcyj im dawanych, uważali, iż trzech żołnierzy również dobrze mogą mnie stróżować, jak i ośmiu. Gdyśmy wyszli za miasto, prosili więc podoficera, ażeby ich puścił na pokosy, co też on po długich targach, wziąwszy od każdego po kilkadziesiąt kopiejek, uczynił. W marszrucie na drogę ze Smoleńska do Dorohobuża i napowrót mają ośm czy dziesięć dni naznaczone. Podoficer chce mnie jednak jutro doprowadzić do Dorohobuża, lecz ponieważ ani on, ani ja prędko iść nie możemy, więc postanowił oszukać chłopów, pokazawszy im stary blankiet i na mocy jego wziąźć podwodę. Zaoszczędzi sobie takim sposobem kilka dni, które strawi nająwszy się do roboty.
Idziemy naddnieprzańską drogą; podnosząc się ustawicznie z gór na doliny. Po prawej stronie mamy widok Dniepru; raz wody jego błyszczą na błoniu, innym razem chowają się w lesie lub za górą. Okolica wdzięczna, wsie zdala od drogi ożywiają ustronia.
Uszedłszy przeszło milę, siedliśmy pod brzozą, oczekując na żołnierza, który poszedł do poblizkiej wioski, leżącej na boku od głównego traktu po podwodę. Podoficerowi mówiłem, iż nie uda mu się oszustwo, że chłopi poznają stary blankiet i mogą go oskarżyć. Śmiał się podoficer z moich uwag i był pewien swojego. «Chłopi,» mówił, «czytać nie