Strona:Podróż więźnia etapami do Syberyi tom 1.djvu/155

Ta strona została przepisana.
V.

Przenocowawszy w więzieniu dorohobuskiem, wyjechałem w dalszą drogę. Oficer tutejszy, człowiek wcale nie zły, zlitował się nademną i trudami podróży, i dał mi podwodę. Zaraz za miastem, przy piaszczystej drodze, wijącej się pod górą, stanęliśmy, czekając na żołnierza, który zakupował dla nas podróżne wiktuały. Kilkanaście kroków od nas odpoczywały pod brzozą dwie wieśniaczki i dwóch rekrutów; wieśniaczki ubrane w ciemne sarafany, zawiniątka miały na plecach, płacząc wywodziły żale pożegnania się z rekrutami.
Przybyliśmy do nich i pocieszaliśmy płaczące. «Ach, my nieszczęśliwe matki», mówiły one, «gdzie was popędzą, biedacy, gołąbkowie nasi? Będą was bili, a może i zabiją na wojnie!»
Synowie, którzy odprowadzali matki swoje, idące do dalekich domów, płakali także. Scena to prawdziwie rozczulająca; pojmowałem boleść matek, pojmowałem żal synów! I mnie, jak ich, gnają w dalekie strony, i za mną płacze matka!
Matki te, dowiedziawszy się, że ich synowie zostali umieszczeni w artyleryjskiej rocie, napakowały kobiałki bułkami, zawiniątka koszulami i kopiejkami i powędrowały do 30 mil odległego Dorohobuża, ażeby się jeszcze raz zobaczyć z miłemi dziećmi i jeszcze raz ich pożegnać.
Zostawiliśmy je jeszcze narzekające i płaczące. Żołnierz nie długo kazał czekać na siebie; przybył, niosąc bułki, obwarzanki i t. p. Pojechaliśmy — ja długo oglądałem się na kobiety pod brzozą.