Strona:Podróż więźnia etapami do Syberyi tom 1.djvu/63

Ta strona została skorygowana.
VI.

Znowuż pola zielone, lasy ciemnawe — znowuż te same widoki gospodarskie, świeże i obszerne. Chociaż trudzę się w drodze, ale wolę iść niż siedzieć na odwachach w czasie dniówek: tu śpiew skowronka, co u niebios zahaczony, wybija w powietrzu dźwięcznym głosem: — ludzie nie w rządowych ubiorach i bez wytężonego, nastrojonego formalnością wyrazu twarzy; powietrze czyste, obłoki błękitne i cały ten świat szeroki, świetny i barwisty rozwija się uroczo, umalowany żywemi farbami, mówiący krzykiem, pieśnią ptastwa, szumem borów i myślą człowieka. Wypuszczony z brudnych ścian odwachowych, gdzie z trudnością oddychałem, w drodze reperowałem sobie piersi, myśl zaś, którą brudy odwachu gwałtem w murach osadzają, czyszczę w Bożym świecie jak ptak swe skrzydła w wodzie i jak on podnoszę po tej kąpieli bujną, żywszą i zdrowszą.
Osłuchany w głosy natury, zapatrzony w jej widoki, szedłem, nie zwracając się do konwojujących kozaków, którzy niewiem czy z przepełnionego serca lub żołądka, zaczęli śpiewać swoje dońskie piosneczki. Słowik w ładniutkim, wyzielenionym gaiku brzozowym śpiewa tak pięknie i błogo dla serca, jakby głosił pociechę lub tryumf dla niewinnych i uciśnionych; chciało się mi z duszy wysłuchać go, poddać się zupełnie wrażeniu — lecz oto śpiew tego wysokiego, czarnego, z nabrzękłemi oczami kozaka głuszy skromnego ptaka; — nie słyszę słowika, lecz za to rozdziera mi uszy pieśń kozackiej bachanalii, krzykliwa jak ich rozpusta i brzydka jak taż rozpusta. Głos kozaka donośny i przepity,