Strona:Podróż więźnia etapami do Syberyi tom 2.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

mużny, starosta zapłacił oficerowi kilka rubli. Spłukałem z ciała kurz i pozbywszy się robactwa, którego w takim tłumie i w drodze niepodobna uniknąć, z odświeżonem ciałem i umysłem siadłem w oknie i przypatrywałem się przez resztę dnia okolicy, odwracając się z niechęcią od brudów i brzydoty aresztanckiego życia.
Widziałem tutaj pierwszy raz Czeremisów, lud dla mnie nowy i Europie mało znany; śledziłem każde ich poruszenie, każdy rzut głowy, skinienie ręką i z ruchów i mimiki usiłowałem odgadnąć ich charakter. Nie wiele odgadłem: lecz widząc ich wśród Moskali nieśmiałych, z potulną postawą, jakby spłoszonych, wniosłem, iż im niedobrze wśród obcych ludzi i że nie radzi opuszczają swoje chaty w lasach i jarach położone. Przelękli i posmutnieli jakby przeczuwali, że już wybiła ostatnia godzina ich swobodnego obyczaju; lecz na pewno nie wiedząc, co ich czeka, jaka przyszłość przed nimi roztwiera się, drżą i stąpają nieśmiało, tulą się w rodzinnych siołach, trzymając się słabą ręką spruchniałego i bez zielonej korony drzewa ojczystego obyczaju i języka. Tak myślałem, patrząc z za krat brudnego więzienia na Czeremisów. Przeszli, opuścili miasto — i lepiej, że ich niewidzę, bo przykro jest patrzeć na lud, który za życia swego wzbudza już elegijne uczucia. —
Zwróćmy wzrok swój na okolice i przyjrzyjmy się płaskim wzgórzom i ogromnej płaszczyznie nadwołżańskiej. Natura pod jakimkolwiek stopniem jeograficznym, chociażby karmiła narody będące strachem i groźbą ludzkości, zawsze i wszędzie ma dla serca zbolałego i złamanej fantazyi skarby siejące spokój i utulenie. Niebo ołowiane przetkane błękitnem światłem nakrywa ten kątek ziemi, jakby olbrzymią płachtą smutku; słońce nie sieje wesołych promieni, lecz maluje wszystkie kształty i punkta okolicy zimnym, sinym kolorem. Puszczam wzrok w przestrzeń firmamentu i zapominam cierpień moich — puszczam go z tęsknego serca, jak strzałę z napiętego łuku — wznosi się, buja po ciemnej przestrzeni, lecz oto łza błyszczy na nim, wstrzymuje lot jego na wysokości i ściąga do ziemi — pada i widzę rodzinne strony.