Strona:Podróż więźnia etapami do Syberyi tom 2.djvu/61

Ta strona została skorygowana.

Wesela odprawiają szumnie i wesoło; pogrzeby zaś bez żadnego przepychu; zmarłych grzebią w ziemi.


Uzupełniwszy nasze wiadomości o Czeremisach, powracamy do dalszego ciągu naszej podróży.
Czeremiski wyprzedawszy na popasie jabłka i gruszki, znikły tak nagle w głębi lasu jak nagle zjawiły się, partya też zaraz po ich odejściu ruszyła w drogę. —
Za lasem rozszerza się obszerna równina, pokarbowana dolinami, spokojna i miła. Wstęga lasu okala ją zupełnie a na jej tle rysują się liczne czeremiskie wioski i kopuła cerkwi niedawno zbudowanej. Czeremisi na polach płotami ogrodzonych, krzątają się koło żniw; padają pod sierpem łany bujnie wyrosłego zboża i prędko wznoszą się okrągłe małe stogi.
Na nocleg już wieczorem przybyliśmy do czeremiskiej wsi Jengowasza, uszedłszy od Bazylego przeszło trzy mile. Z Jengowaszu wyszliśmy przed świtem (20. sierpnia). Przed samem wyjściem miałem nieprzyjemną scenę z powodu łańcuchów, któremi ręce chcieli mi skrępować. Kilka dni z powodu słabości podróżowałem bez nich, chciałem więc i nadal wyrobić sobie takież sfolgowanie i niepoddałem się rozkazowi. Żołnierze wołali na mnie, krzyczeli, wyzywali, klęli i grozili wreszcie, lecz nic to nie pomogło, nie dałem się okuć. Zniecierpliwiony podoficer moim oporem, porwał mnie za rękę i pociągnął do łańcucha, do którego już jedynastu aresztantów przyczepił; wyrwałem się a stanąwszy w obronnej pozycyi, rzekłem, «iż będę się raczej bronił, a zakuć się nie dozwolę.» Długo się ciągnął spór i umawianie z podoficerem, lżył mnie w najrozmaitszy sposób, lecz w końcu ustąpił i dozwolił mi pójść z wolnemi rękami.
Przykra ta scena usposobiła mnie jak najgorzej; bo chociaż przywykłem, a raczej powinienem przywyknąć do wyzwisk, lżenia i brutalskiego obejścia, przecież ile razy mnie coś podobnego spotka, wre we mnie krew, kołuje myśl i