hojniejszym być od brata. — Swift wspominał go zawsze najczulej jako najlepszego z krewnych. Często opowiadał następujące zdarzenie które mu się przytrafiło, kiedy jeszcze był w kollegium, a wktórem krewny jego Willoughby Swift, syn Drydena Williama główną gra rolę.
Siedząc raz w swoim pokoju bez grosza przy duszy, ujrzał na podwórzu majtka, który, jak się zdawało szukał mieszkania jednego z uczniów. — Przyszło mu do głowy że to może być posłaniec od krewnego Willoughby wówczas dla interessów handlowych osiadłego w Lisbonie. Ledwie że to pomyślał, drzwi się otwierają, człowiek ów wchodzi do pokoju, zbliża się do Swifta, wyciąga z kieszeni duży worek skórzany pełen pieniędzy i oddaje go Swiftowi jako podarunek od krewnego Willoughby. Swift, w zachwyceniu, ofiarował posłańcowi część skarbu swojego, ale poczciwy majtek przyjąć jej niechciał.
Od owego czasu, Swift, poznawszy co jest bieda postanowił sobie skromnym swoim dochodem w ten sposób zarządzać, aby nigdy nie zostać zupełnie ogołoconym z pieniędzy i zachowane jego rejestra dowodzą, że od czasu kiedy był na uniwersytecie, aż do stracenia władz umysłowych, był w stanie zdać sobie rachunek co do grosza z każdorocznego wydatku.
W roku 1688 wojna wybuchnęła w Irlandyi; Swift miał wówczas lat dwadzieścia jeden. Bez pieniędzy, a choć nie bez nauki, uchodzący za takiego, jakoteż za człowieka niesfornego i krnąbrnego, bez przyjaciela któryby się nim zajął i opiekował, — opuścił uniwersytet Dubliński. Powodowany więcej, jak się zdaje, miłością synowską niż nadzieją polepszenia losu, udał się do Anglji, gdzie wówczas w hrabstwie Leicester matka jego mieszka-