steczkowych kramarzy, niż światłego, na czele wolnego ludu stojącego senatu. Działając podług tych zasad, dodawano bezprawie do bezprawia, a przydając jeszcze zniewagę, napastnicy tę odnosili z niej korzyść, iż napełniając trwogą lud Jrlandyi zmuszali go do milczenia, powstając nań jako na buntowików i jakobinów. Swift z natury swojej do opierania się tyranji skłonny z oburzeniem na te nieszczęścia poglądał, i w owym czasie wydał Listy sukiennika, uderzające siłą rozsądku, jaśniejące dowcipem, celujące zręcznością rozumowania i trafnością satyry.
Swift, jak wszyscy ludzie, którym los ojczyznie swej, w trudnej i krytycznej epoce, przysługę wyrządzić dozwolił, niezmiernej dostąpił popularności. Dopóki mógł wychodzić z domu, błogosławieństwa ludu towarzyszyły mu wszędzie; jeźli przez jakie miasto przejeżdżał, przjmowany był nieledwie jak monarcha. Za najmniejszą wieścią niebezpieczeństwa grożącego dziekanowi (tak go bowiem powszechnie nazywano) kraj cały spieszył na jego obronę. Walpole miał zamiar aresztować Swifta; jeden z przyjacioł ministra, roztropniejszy, zapytał go czy ma 10000 wojska, któreby rozkaz rządowy do skutku przywiodło.
Ułomności Swifta, choć były właśnie z rodzaju tych jakiemi się zwykle złośliwość gminu chętnie zajmuje, ważono z religijnem uszanowaniem na szali przywiązania synowskiego. Wszyscy wice-królowie Jrlandyi, od uprzejmego Carteneta, aż do wyniosłego Dorseta, czuli się zmuszonemi szanować wpływ jego i gorliwość o sprawę krajową. Osłabienie jego władz umysłowych, napełniło smutkiem całą Jrlandyą; żal jej ludu towarzyszył mu do grobu, i niema prawie pisarza tego kraju, któryby nie oddał tak szłusznem prawem należnego mu hołdu wdzięczności.