umiejętności obejmować będzie, ale nawet sztukę umienia języków, wykładania autorów, krytykowania, nauczenia się historyi świętej i świeckiej, znania biografji wszelkiego rodzaju, nielicząc już Biblioteki Bibliotek, obejmującej extrakt wszelkich książek jakie tylko kiedy były drukowane. Kiedy taki erudyt, zapowiada, dość czystą łaciną, że można nabyć tych wszystkich znajomości za pomocą narzędzia mechanicznego, dość podobnego do zabawki dziecinnej, czas był zaiste ażeby satyra zgromiła te urojenia. Nie naukę więc, ale te sensu niemające zaciekania się, które niekiedy do godności nauki podnosić chciano, starał się Swift okryć śmiesznością. —
W karykaturze układaczy projektów politycznych, przebijają się torysowskie wyobrażenia Swifta; a smutna historya Struldbruggów przypomina nam czas kiedy nasz autor powziął ku śmierci obojętność, którą poźniej ostatnie lata jego życia, daleko słuszniej miały mu dać uczuć[1]. —
Podróż do Houyhnhmów jest to uszczypliwa satyra na naturę ludzką, i oburzenie tylko, które, jak Swift sam w swojem Epitafie przyznaje, tak długo serce jego toczyło, natchnąć mu ją było wstanie. —
Żyjący w kraju w którym ród ludzki podzielony był na małych tyranów i na schylonych pod jarzmem niewolników, miłośnik wolności i niepodległości co-
- ↑ Przez parę lat, żegnając się ze swemi przyjaciołmi, zwykł był mawiać: Adieu, niech was Pan Bóg ma w swej opiece, mam nadzieję iż się już więcej nigdy nie zobaczemy. Razu jednego, stojąc przy wielkiem i ciężkiem bardzo zwierciedle rozmawiał z jednym duchownym. Ledwie parę kroków odeszli, urwały się gzemsy i zwierciadło z niezmiernym trzaskiem upadło na podłogę. „Jakie szczęście, rzecze ów drugi duchowny, że to nam tak uszło na sucho“ — a Sfift mu na to — „gdybym był sam jeden, tobym żałował żem się ruszył z miejsca.