cych: obróciwszy więc na tę stronę głowę, ile mi włosy i sznurki pozwoliły, ujrzałem może na półtory stopy wysokie wzniesienie, z poprzystawianemi dowchodu drabinami, na którem czterech z tych ludzi mogło się pomieścić. Jeden z nich, co mi się zdawał być jakąś znaczną, osobą, miał z tamtąd do mnie długą mowę, której i słowa nierozumiałem. Muszę jednak napomknąć, że nim ta zacna osoba mówić poczęła, potrzykróc zawołała: Langro dehul san. (Te słowa wraz z pierwszemi, zostały mi poźniej powtórzone i objaśnione).
Natychmiast zbliżyło się z pięćdziesięciu tych ludzi i pourzynali sznurki, któremi głowa moja z lewej strony była przywiązana, tak, że mogłem obrócić ją na prawą stronę, i uważać postać i czynności człowieczka, chcącego do mnie mówić. Był to mąż średniej postaci i szczuplejszy jak inni trzej którzy mu towarzyszyli. Jeden z tych był paź i trzy-