nudów, porzy brzegach wyspy od strony zachodniej, spostrzegłem w odległości pół mili na morzu, coś podobnego do łodzi przewróconej. Zdjąłem trzewiki i pończochy, poszedłem wodą może 200 do 300 łokci, i ujrzałem wyraźnie łódź, jak się domyślam, zapewne burzą ku brzegom przypędzoną. Natychmiast wróciłem do miasta i prosiłem Króla, żeby mi porzyczył dwadzieścia okrętów większych, które od utraconej flotty pozostały, tudzież trzy tysiące majtków pod rozkazami viceadmirała. Ta flotta wyszedłszy pod żagle, krążyła około brzegów, gdy ja tymczasem pospieszyłem krótszą drogą w tę stronę, gdzie pierwszy raz łódz zobaczyłem. Pęd morza jeszcze ją bliżej ku brzegom zapędził. Wszyszy majtkowie opatrzeni byli mocnemi linami, które wprzód sam dla mocy poskręcałem. Gdy okręty nadeszły, zdjąwszy z siebie odzienie wszedłem w wodę i tak może o 100 łókci zbliżyłem się do łodzi, potem musiałem płynąć dopóki się do niej niedostałem. Majtkowie rzucili mi linę, którą jednym końcem przywiązałem do łodzi a drugim do okrętu. Wszystkie jednak moje usiłowania były daremne, gdyż niemogąc zgruntować, niemogłem roboty mej kończyć. Popłynąłem więc w tył łodzi i zacząłem ją ręką jedną popychać przed sobą, i tym sposobem za pomocą przypływu morza, tak ją blizko ku brzegom przypchałem, że dostałem gruntu, chociaż wodę jeszcze aż po brodę miałem. Odpocząłem przez pare minut i znowu łódź pchałem do póty, aż mi woda tylko po ramiona dostawała. Wtedy przebywszy najtrudniejszą część pracy, wziąłem insze liny które na okręcie były złożone, i
Strona:Podróże Gulliwera T. 1.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.