kierowników został czynny, chociaż i on mało nam mógł służyć.
Burza była straszna, bałwany morskie z okropnym i przerażającym trzaskiem się rozbijając, bezustannie uderzały o nasz dziko pędzony okręt i już to na kształt ogromnych gór, przed nim i koło niego się wznosiły jakoby mu drogę zagrodzić usiłowały: już na grzbiet swój go porywały i do niezmiernej wysokości podnosiły. Podczas całej tej burzy nie ruszyliśmy wielkiego masztu, gdyż mimo swą ciężkość bardziej był dla okrętu pożytecznym niż szkodliwym, stanowiąc jakoby punkt środkowy, przechylenia się okrętu niedopuszczający. Po niejakim czasie burza zwolniała, choć wiatr dosyć silnie powiewał, a znajdując się jeszcze na otwartem morzu, podnieśliśmy wszystkie żagle, uporządziliśmy mało uszkodzoną masztowinę, i daliśmy kierunek wschodnio północny, wiatr zaś być południowo zachodni.
Przez tę straszną burzę i po niej gwałtowny wiatr zachodnio południowy, zapędzeni zostaliśmy podług moich dostrzeżeń na pięćset mil morskich ku wschodowi, tak, że najstarsi i najdoświadczeńsi nawet z majtków nie mogli powiedzieć w której stronie swiata się znajdujemy. Żywności mieliśmy jeszcze podostatkiem, okręt w dosyć dobrym był stanie, ludzie przy dobrem zdrowiu i tylko brak wody do picia mocno nam dokuczał. W takiem położeniu postanowiliśmy płynąć ciągle za raz wziętym kierunkiem, i nie zbliżać się jeszcze więcej ku północy z obawy ażebyśmy nie zostali zapędzeni na wschód Wielkiej Tartaryi do morza lodowatego.