się w jęczmieniu. Ztamtąd widziałem go stojącego na szczycie schodów, i ze zdrętwieniem usłyszałem wołajacego głosem daleko mocniejszym od trąby głosowej, a że z nadzwyczajnej dochodził mnie wysokości, myślałem z początku że zagrzmiało. Natychmiast przyszło 6ciu jemu podobnych, a każden z nich miał w ręku sierp, jak szęść kos naszych wielki. Ci nie byli tak dobrze ubrani jak tamten pierwszy, i zdawali się być jego sługami, gdyż na rozkaz jego zaczęli żąć jęczmień w którym ja ukryty leżałem. Chciałem wprawdzie trzymać się od nich w największej jak tylko być może odległości, lecz nie mogłem prawie z miejsca się ruszyć, bo źdźbła były często tylko o jedną stopę od siebie oddalone, i mimo największe usiłowania nie mogłem się przecisnąć przez ten las osobliwszy. Zebrałem wszystkie siły aby choć cokolwiek od niebezpieczeństwa się oddalić, ale ledwo uszedłem kawałeczek, gdy się dostałem na miejsce gdzie deszcz i wiatr obaliły jęczmień. Tu już ani na krok dalej nie mogłem, bo źdźbła tak gęste na ziemi leżały, że żadnym sposobem przecisnąć się nie można było, a ości spadłych kłosów tak były grube i ostre że mi odzież darły i ciało kaleczyły. W tem usłyszałem że żniwiarze już może o sto łokci są odemnie. Wycieńczony zupełnie na siłach i do rozpaczy przywiedziony, położyłem się w brózdzie życząc sobie zakończyć tak życie. Ubolewałem nad losem wdowy i sierot nieszczęśliwych, żałowałem niezmiernie, że mimo rady przyjacioł i ostrzeżenia krewnych puściłem się w tę nieszczęsną podróż.
W takiem zostając położeniu, myśli o Lillipucie