jedzenie: była to potrawa mięsna, do stanu i zatrudnień rolnika stósowna, miska zaś w której ją przyniesiono miała przynajmniej dwadzieścia i cztery stóp średnicy. Towarzystwo składało się z dzierżawcy, jego żony, trojga dzieci i starej babki. Skoro wszyscy do stołu 30 stóp wysokiego zasiedli, wziął i mnie dzierżawca i postawił nie daleko od siebie na stole, gdzie z obawy ażebym nie spadł jak najdalej od brzegu się trzymałem. Żona dzierżawcy pokrajała dla mnie kawałeczek mięsa, rozdrobiła chleba i postawiła na drewnianym talerzu przedemną; zrobiłem jej za to najgrzeczniejszy ukłon, a wyjąwszy z kieszeni noża i widelca zacząłem jeść, nad czem się wszyscy mocno dziwowali. Na jej także rozkaz, przyniosła dla mnie służąca mały kieliszek do likieru, wielkości czterech naszych garncy, i podała mi go napełniony napojem. Z natężeniem wszystkich sił moich potrafiłem ledwo podnieść ten kieliszek, i piłem najniżej się kłaniając, za zdrowie całego towarzystwa, przy czem gdy kilka słów po angielsku jak najgłośniej wymówiłem, powstał śmiech tak gwałtowny, żem mało nie został ogłuszony.
Napój był dosyć przyjemny, miał smak podobny do jabłecznika. Dzierżawca dał mi znak ażebym przyszedł do jego talerza, lecz gdym prędko po stole do niego dochodził, potknąłem się o skórkę chleba i upadłem na twarz bez żadnego jednak uszkodzenia. Widząc że ci dobrzy ludzie są w wielkiej o mnie niespokojności, podniósłem kapelusz do góry i zawołałem kilka razy hurra, aby oznaczyć im, żem sobie upadnięciem nie uczynił żadnej szkody.