lików, małych piesków i kotków traktujących; padłem przed moim panem na kolana, prosząc go znakami, ażeby synowi przebaczył. Zrozumiał mnie i usłuchał prośby pozwalając synowi siąść znowu do stołu, któregom na znak zupełnej zgody w rękę najpokorniej pocałował.
Pod czas jedzenia wskoczył kot, faworyt mojej pani na jej krzesło. Usłyszawszy za sobą straszny hałas, jaki u nas tuzin pończoszników ledwo by narobiło, obróciłem się, i zobaczyłem że to kot mruczał, ten zaś trzy razy większym był od wołu, jak to mogłem sadzić po jego głowie i jednej łapie, które zobaczyłem gdy mu Pani jeść dawała. Dzikość zwierza niezmiernie mnie przestraszyła, i lubom stał na drugim końcu stołu, pięćdziesiąt stóp od niego oddalony, i pani moja trzymała go mocno, obawiałem się jednak ażeby się na mnie nierzucił. Lecz bojaźń moja była zupełnie bezzasadną, bo kot wcale na mnie nie