siałem, że wcale nie zostałem obrażony. Przepędziwszy bowiem niejaki czas między temi ludźmi, tak się do nich przyzwyczaiłem, że nakoniec wszystkie przedmioty które widziałem, wydawały mi się być proporcyonalne i żadnego na mnie nieprzyjemnego wrażenia nie sprawiały z powodu swej wielkości; i zdaje mi się, że gdybym wtedy ujrzał był towarzystwo lordów i dam angielskich, w swych wykwintnych strojach, rozmawiających ze sobą, komplementujących i pyszniących się jak doskonali dworacy, śmiałbym się z nich, tak jak Król śmiał się ze mnie. Często nawet, gdy mnie Królowa wzięła na rękę i przed zwierciadłem trzymała, z siebie samego smiać się musiałem: bo nie było nic śmieszniejszego nad porównanie naszych postaci, tak, że mi się zdawało, iż ciało moje istotnie się skurczyło.
Nikt mnie jednak tak nie gniewał i martwił, jak karzeł Królowej, który dotychczas za najmniejszego człowieka w królestwie miany, skoro zobaczył jeszcze mniejszego od siebie, stał się niezmiernie wyniosłym. Obchodził sie ze mną z największą pogardą, i zawsze kiedy mnie widział stojącego na stole, i rozmawiającego z panami i damami dworu, szydził z mojej drobnej figury. Mściłem ja się tego nazywając go bratem, wyzywając do passowania się ze mną, lub dawając mu uszczypliwe odpowiedzi, jak to służalcy dworu czynić zwykli. Jednego dnia tak go na siebie rozgniewałem, że wdrapawszy się na poręcze krzesła Królowej, porwał mnie wpół, wrzucił w filiżankę mleka i uciekł. Utonąłbym nie-