potem do trzeciej, do czwartej, używając naprzemian żaglów i wioseł, aż nareszcie, nie chcąc szczegółami nudzić czytelnika powiem tylko, że piątego dnia dopłynąłem ostatniej wyspy którą widziałem.
Leżała ona w południowo-wschodniej stronie i w daleko większej od drugich odległości niżem sobie wystawiał, tak, że ją dopiero po pięciogodzinnej żegludze od przedostatniej wyspy, dosięgnąć mogłem. Musiałem ją na około obpłynąć, nimem znalazł małą trzy razy może od mojego czółna większą zatokę. Wyspa była wszędzie skalista i tylko w niektórych miejscach rosła trawa i pachnące zioła. Wziąłem moją żywność z czółna, a posiliwszy się trochę schowałem resztę w jednej z wielu jaskiń na wyspie będących. Nazbierałem jaj, urwałem wrzosu i sitowia, chcąc je nazajutrz zapalić dla ugotowania jaj, gdyż miałem przy sobie krzesiwo, hubkę i szkło zapalające. —
Całą noc leżałem w jaskini gdzie żywność schowałem, wrzos na ogień przygotowany służył mi za posłanie. Mało jednak spałem gdyż niespokojność umysłu przezwyciężała znużenie ciała i snu niedopuszczała. Rozmyślałem ciągle, że żadnym sposobem w tak pustem miejscu żyć nie mogę, i że najnędzniejszy koniec mnie czeka. Byłem tak smutny i osłabiony, że nawet ruszać się nie mogłem i już wielki był dzień, gdy się podnieść zdołałem.
Przechadzałem się przez niejaki czas po skałach, lecz słońce tak mocno paliło, że twarz od-