Na ich rozkaz przysiągłem że dotrzymam mojego słowa, poczem rozwiązali mnie, i tylko łańcuchem przywiązali jednę nogę do łóżka mojego i postawili przy drzwiach pokoju wartę, z rozkazem zastrzelenia mnie gdybym się chciał uwolnić. Przysłali mi żywności i napoju do mojego więzienia, a sami dowództwo okrętu objęli. Mieli zamiar zostać korsarzami i rabować hiszpanów, ale nie mogli tego aż po zebraniu więcej ludzi uskutecznić. Przedewszystkiem postanowili sprzedać ładunek okrętu, a potem udać się do Madagaskaru dla werbowania rekrutów, bo wielu ludzi umarło im od czasu mojego uwięzienia. Przez kilka tygodni żeglowali i prowadzili handel z Indyanami, ale nie wiedziałem jaki obrali kierunek, bo jako więzień zamknięty byłem w kajucie w ciągłej zostając obawie, ażeby mnie nie zamordowali, jak mi tem nie raz grozili.
Dziewiątego maja 1711 przyszedł pewien Jan Welch do mojej kajuty i powiedział mi, że ma zlecenie od kapitana ażeby mnie wysadził na ląd. Nadaremne były moje prośby i przedstawienia, nie chciał mi nawet powiedzieć kto jest kapitanem. Zaprowadzono mnie na szalupę, pozwoliwszy mi jednak przedtem włożyć najlepszy i niedawno sprawiony ubiór, wziąść ze sobą trochę bielizny, ale żadnej innej broni prócz kordelasu; nawet tak byli grzeczni że nie przeglądali moich kieszeni, w których miałem pieniądze i drobniejsze rzeczy. Po upłynieniu może godziny jak odbili od okrętu, wysadzili mnie na ląd. Prosiłem ich ażeby mi powiedzieli w jakim kraju się znajduję: wszyscy jednak zapewnili mnie, że