Strona:Podróże Gulliwera T. 2.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

i spodziewałem się że usłyszę głos ludzki; lecz odpowiedź nastąpiła w tym samym dialekcie, tylko głosem trochę delikatniejszym. Myślałem sobie że pan tego domu musi być osobą znakomitą, bo tyle robią ceremonji nim kto wpuszczonym zostaje; lecz że człowiek znakomity tylko koniom pozwala sobie usługiwać, tego żadnym sposobem pojąć nie mogłem: obawiałem się mocno czym przez cierpienia i nieszczęścia nie pozbawiony został rozumu, zebrałem się i patrzyłem koło siebie w sali, gdzie mnie samego zostawiono; umeblowana była podobnie jak pierwsza tylko trochę ładniej. Przetarłem sobie oczy, ale zawsze toż samo widziałem. Szczypałem sobie ramiona chcąc się obudzić, gdyż mniemałem że to wszystko jest snem. Nareszcie osądziłem że to niezawodnie jest dziełem czarodziejstwa i magji. Nie długo jednak mógłem się oddać tym myślom; szary wyszedł i dał mi znak ażebym poszedł za nim do trzeciej sali, gdzie obaczyłem bardzo piękną klacz i troje źrebiąt siedzących tylnemi nogami na pięknych i czystych matach.

Gdym wszedł, podniosła się klacz i zbliżyła się do mnie, a obejrzawszy z największą uwagą moją twarz i ręce, rzuciła na mnie spojrzenie pełne wzgardy; obróciła się potem do konia i słyszałem że często powtarzała wyraz Jahu, którego jeszcze nie rozumiałem, lubo był pierwszy jakiegom się nauczył. Lecz niezadługo dowiedziałem się z nieograniczonem zmartwieniem znaczenia tego wyrazu. Koń dał mi znak głową powtarzając wyraz hune, hune, którym chciał mi oznaczyć, abym poszedł