dnieniem było, udać się do tej części brzegu, gdzie zbuntowani majtkowie moi wysadzili mnie na ląd. Wszedłem na wyniosłość i oglądając się na około, zdawało mi się iż widzę na północnowschodniej stronie małą wyspę. Wyjąłem więc z kieszeni perspektywę przez którą wyraźniej ją rozeznałem w odległości blizko pięciu mil od miejsca gdziem się znajdował. Kasztanowaty brał ją za chmurę, nie mając wyobrażenia ażeby jeszcze oprócz jego ojczyzny mógł istnieć kraj jaki, i jego wzrok nie mógł rozróżniać odległych na morzu przedmiotów, tak jak to my możemy, będąc doświadczonemi na tym elemencie.
Odkrywszy tę wyspę przestałem dalszych poszukiwań i postanowiłem, że ona będzie pierwszem miejscem mojego wygnania, zostawiając reszsztę losowi.
Wróciłem do domu i naradziwszy się z moim kolegą, kasztanowatym koniem, udaliśmy się do lasku będącego niedaleko od naszego domu, gdzie ja moim nożem a on ostrym krzemieniem w drzewo oprawionym, urżnęliśmy gałęzi dębowych wielkości zwyczajnej laski i kilka większych. Nie chcę jednak szczegółowym opisem mojego sposobu postępowania przy robocie nudzić czytelnika i nadmieniam tylko, że w przeciągu sześciu tygodni sporządziłem przy pomocy kasztanowatego konia, który mozolniejszą i trudniejszą wykonywał robotę, gatunek indyjskiego czółna, było jednak daleko szersze. Okryłem je skórami Jahusów zszytemi za pomocą nici konopianych mojego