swoich trzech służących, lecz żadnemu z nich nie pozwolił usługiwać nam przy stole: całe jego obejście było tak uprzejme, rozum miał tak znamienity, iż począłem nareszcie przyzwyczajać się do jego towarzystwa. Namówił mnie, ażebym wyglądał z okna wychodzącego w podwórze. Po niejakim czasie przeprowadzono mnie do innego pokoju którego okna wychodziły na ulicę, lecz skorom wyjrzał, przejęty zostałem okropnym strachem i musiałem się prędko odsunąć od okna.
Po upłynieniu tygodnia wymógł na mnie kapitan, żem usiadł przededrzwiami domu. Wstręt mój zmniejszał się z czasem ale nienawiść i pogarda zwiększały się. Na ostatku odważyłem się chodzić w jego towarzystwie po ulicach, ale zapychałem sobie nos rutą lub tytoniem.
Po dziesięciu dniach od mojego przybycia, przedstawił mi Don Pedro, którego o stósunkach moich