pitanem, nie chciałem się pytać. Don Pedro towarzyszył mi aż do portu i pożyczył mi dwadzieścia funtów szterlingów. Pożegnał się ze mną najprzyjaźniej, i przy rozstaniu się uściskał mnie, com znieść musiał bez okazania najmniejszego wstrętu.
Pod czas tej podróży nie wdawałem się ani z kapitanem ani z żadnym z jego ludzi, ale zamknąłem się w kajucie, udawając na pozór żem słaby. Dnia 5go grudnia 1715 r., o godzinie dziewiątej z rana, zarzuciliśmy kotwicę na Dunach, i o trzeciej po południu przybyłem szczęśliwie do mojego domu w Redgriff.
Żona moja i dzieci przyjęły mnie z oznakami zadziwienia i wielkiej radości, byli bowiem pewni żem umarł. Lecz muszę wyznać, iż widok ich napełnił mnie nienawiścią, odrazą i pogardą, tem bardziej gdym pomyślał o blizkiem związku między nami. Lubo od czasu nieszczęśliwego mojego wygnania z kraju Houyhnhmnów, przyzwyczaiłem się znosić widok Jahusów i nawet rozmawiać z Don Pedrem de Mendez, jednak wyobraźnia moja i pamięć były ciągle napełnione wzniosłemi myślami i cnotami przezacnych Houyhnhmnów: a wspomniawszy, że przez związek ze samicą Jahu, stałem się ojcem wielu takich zwierząt, przejęły zostałem wstydem, zamięszaniem i najmocniejszą odrazą.
Gdym wszedł do mojego domu, uścisnęła mnie żona moja i dała mi pocałunek, ale będąc już dawno odzwyczajony od uściskań tak obrzydłego