Dziś mnie do wzgardy serca pcha
Wraz z tem, com cenił tak śród bytu.
To przesyt jest, co wszędzie ckni,
Gdzie zwrócę ucho swe lub oczy;
Piękność nie sprawia szczęścia mi,
Ani też wzrok twój, tak uroczy!
Wieczysty, ciągły jest to ból,
Którym Żyd-Wieczny-Tułacz dyszy:
Od zagrobowych ujść chce pól,
A tutaj już nie znajdzie ciszy.
Uciec przed sobą byłbym rad
I w jak najdalsze mknąć ukrycia,
A cicho, cicho spieszy w ślad
Myśl demon, klątwa mego życia.
Z wielką lubością inny ach!
Używa tego, com ja rzucił!
Bodaj, w rozkosznych tonąc snach,
Nigdy, jak ja, się nie ocucił!
Mój los śród różnych błądzić ziem
I po za siebie siać przekleństwo;
A mą pociechą to, iż wiem,
Że już najgorsze-m zbył męczeństwo.
«Jakto najgorsze?» Chęć swą złam!
Przez litość nie chciej badać dalej!
Smiej się! do serca mego bram
Nie pukaj: tam się piekło pali.