Siła w objęciach słabości, żałobnej
Jarzma godziny nie udźwignie ona!
Nikła dżdżu kropla; lampa, która kona;
Wał, co się kruszy; czyż on w słów tych chwili
Już się nie rozpadł? Wszak kwiatu korona
Ginie od słońca, co się do niej mili,
Krew tryska z lic, choć serce żyć się darmo sili! —
Skroń mu powiędłe okalają zioła,
Blade fiołki, macoszki niknące;
Włócznię, w bluszczowy zwój strojną dokoła,
Szyszką cyprysu zakończoną, w lśniące
Spowitą rosy, dzierżą pałce drżące...
I drży ta włócznia, jak dłoń, co nią włada,
Od serca bicia... W to grono spieszące
Przyszedł samotny — jeleń, co opada
Z sił, ranny, od wspólnego oderwany stada.
Stali zdaleka, patrząc nań z uśmiechem,
W którym się chował ból; wiedzieli oni,
Że jego męka śpiewna jest li echem
Cudzych katuszy... I teraz zadzwoni
Pieśnią, płynącą jakby z obcej błoni...
Uranja spojrzy nań z trwogą i rzecze:
«Ktoś ty?» On, milcząc, swe czoło odsłoni,
Z którego strumień krwi palący ciecze —
Kaina czy Chrystusa skroń... O losy człecze!...