Strona:Poeci angielscy (Wybór poezyi).djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.

Śród głosów szorstkich? Światłością? Zbawieniem?
Szczęściem? Samotnią? Gęślą, słodkiem brzmieniem
Do snu tulącą w strasznych dniach żywota
Ponure troski ludzi, których złota
Miłość uczyła grać na strunie twojej?
Zali nie jesteś gniazdem, gdzie się roi
Bezskrzydłych jeszcze myśli tłum młodzieńczy?
Mogiła bolu, którą kwiecie wieńczy?
Śród świata zjawisk goniłem za jasną,
Jak ty, postacią, i mam — słabość własną!

Obca, śród życia spotkawszy mnie drogi,
Wnet w uścisk śmierci zwabiła przebłogi:
Tak do spokoju, światła i żywota
Dzień noc prowadzi, zimę wiosna złota,
Troskę nadzieja. Antylopa, w pędzie
Sunąca lekkim ponad skał krawędzie,
Nie jest tak lotna. Przez tkankę jej ciała
Blask się boskości przebija i pała:
Tak przez wilgotne obłoki na niebie
Cichem, czerwcowem, naokoło siebie
Mając gwiazd krocie, srebrny krąg księżyca
Swoją niezgasłą pięknością zachwyca.
By z hyacyntu wonnego kielicha,
Z ust jej poszeptów płynie rosa cicha,
Upaja zmysły, jak przesłodkie pieśnie
Tych arf sferycznych, posłyszanych we śnie.
Skrami promieni płoną jej źrenice,
Odbiciem blasków, które błyskawice
Jej duszy w głębiach zbyt wielkich zawarły,
By do niej myśli i zmysły dotarły.
Wypływająca stąd jej światłość boża