Strona:Poeci angielscy (Wybór poezyi).djvu/310

Ta strona została uwierzytelniona.

Wy pierwsi z widnych, dotykalnych bogów,
Tak-eście marnie ulegli tej sile,
Co, gdy ją z waszą porównać, nie wzbudza
Żadnego strachu... A jednak leżycie
Przezwyciężeni! pobici! w pogardzie!
Mówię: «powstańcie, tytani!» — jęczycie.
Mówię: «w proch z wami!» — jęczycie! Cóż czynić?
O wielkie niebo, Ojcze niewidzialny!
Cóż ja wydołam? O bracia bogowie,
Wskażcie mi drogę, jak bojować mamy,
Jak mamy gniew swój ukoić szalony!
Podajcie radę! łaknie jej zgłodniałe
Ucho Saturna. W tobie, Oceanie,
Mieszka rozwaga, szczytna i głęboka;
Z podziwem patrzę, jak na licu twojem
Myśl natężona rodzi pewne siebie
Zadowolenie: dopomóż! dopomóż!».

Tak skończył Saturn; a wówczas bóg morza,
Mędrzec-solista, nie z gajów ateńskich
Czerpiący wiedzę, lecz z mroku wód swoich,
Wstał, z nieociekłym naokoło włosem,
Aby poszeptem, który język jego
Chłonął, w swych pierwszych wysiłkach, jak dziecko,
Od tych pieniących się piasków nadbrzeżnych,
Taki rozpocząć rozhowor: «Bogowie,
Wy, którzy własnym dławicie się żalem,
Szarpani gniewem, pożerani złością,
W kurczach ginący z tej bolesnej klęski,
Przytępcie zmysły, ten swój słuch przytłumcie,
Gdyż w moim głosie nie grzmi zapalczywość!
Przecież, kto pragnie, niechaj mnie wysłucha: