I znów się razem zlewały, jak perły,
Kiedy się sypią z przerwanego sznura.
I potem znowu jedna pieśń za drugą
Poczęły krążyć naokół mej głowy,
Niby gołębie, które, pofrunąwszy
Z swoich gałęzi oliwnych, muzykę
Mają w swych skrzydłach, zamiast piór milczących,
I o chorobę wnet mnie przyprawiły —
Razem: z zazdrości i bólu. Ból przemógł,
I odurzone zatkam sobie uszy,
Gdy wtem, pomimo drżących rąk oporu,
Przedarł się ku nim głos przenajdźwięczniejszy,
Głos wołający: «Młodzieńczy Apollo!
Apollo! młody, jutrzniany Apollo!»
Chciałam uciekać, lecz głos mnie doścignął,
Głos wołający: «Apollo! Apollo!»
O ty, mój Ojcze! o bracia! gdybyście
Czuli mą boleść, gdybyś ty, Saturnie,
Czuł, co ja cierpię, nigdybyście moich
Nie potępili słabych słów, że śmiały
Mieć uroszczenie, by je wysłuchano».
Głos jej popłynął, jak potok lękliwy,
Który, krzemiennem wlokąc się łożyskiem,
Boi się spotkać z morzem; ale morze,
Wraz go spotkawszy, zadrżało: potężny
Głos Encelada wielkim wezbrał gniewem:
Jak głuchy łoskot fal w napół ukrytych
Jaskiniach turnic, huczały bałwany
Ciężkich wyrazów, które z swego łona
Wylewał, wsparty na łokciach — nie wstawał
Z wielkiej pogardy: «Mamy-li, bogowie,
Strona:Poeci angielscy (Wybór poezyi).djvu/315
Ta strona została uwierzytelniona.