Powietrze wokół słucha z tchem zamarłym,
Gdy ona pędzi; wiatr się nie odważy,
Widać ze strachu, powiać choć najciszej.
Główki u rynew, otwarłszy swe paszcze,
Patrzą źrenicą chytrze uśmiechniętą.
Gdy pies zaszczeknie, na jej twarz wystąpi
Płomień rumieńca: tętent kopyt końskich
Rozbudza grozę w jej żyłach; mur ślepy
Straszy szczerbami; dachów fantastyczne
Szczyty nad głową drętwieją; lecz ona
Nie wstrzyma biegu, aż ujrzy na polu
Krzak bzu, płonący białym puchem kwiecia
Przez łuk gotycki, wzniesion ponad murem.
Potem się wróci, naodziana wstydem.
A jeden nędznik, twór niewdzięcznej gliny,
Ohyda czasów, które idą po nim,
Wyżłobił, drżący, mały otwór w murze,
Aby ją ujrzeć; lecz oczy, nim jeszcze
Chęć się ich spełni, ogarnęła ciemność:
Zgasły na zawsze. Tak moc ta, co chroni
Czyny szlachetne, ukarała oto
Zmysł nadużyty... Ona, nic nie wiedząc,
Popędzi dalej... Wtem naraz dwunasta
Z stu wież na okół bezwstydne południe
Zacznie wydzwaniać i wybijać — jedno
Po drugiem straszne uderzenie. — Ona
Właśnie do swojej dobiegła komnaty,
A potem w sukni i koronie poszła
Do swego pana i, zniósłszy podatek,
Wieczyste sobie zgotowała imię»...