Strona:Poeci angielscy (Wybór poezyi).djvu/346

Ta strona została uwierzytelniona.

Tysiąc to razy mawiał mój jedyny;
Piękną być muszę, tak mniemam. Wszak wczoraj,
Kiedym szła borem, za mną lampart dziki
Wlókł się gęstwiną, dysząc od radości,
Barwnym ruszając chwostem, pożądliwie
Robiąc bokami... Najwdzięczniejszą — ona?!!
O, mój pasterzu! Żebyć ramię moje
Objęło ciebie w swój uścisk, a wrzące
Wargi me żebyć wpiły się w twe usta,
Deszcz urodzajny ognistych całunków
Sącząc, jak deszcz ten jesienny, co spada
Na Simoidy fale rozpienione!

O matko moja! słuchaj mnie, nim umrę!
Przyszli i ścięli jodły me najwyższe,
Me ciemne jodły, co jaru krawędzie
Zdobiły wieńcem, pomiędzy śnieżnymi
Szczyty i śnieżnym potokiem hodując
Orle pisklęta; z ich ciemnej gęstwiny
Pośród świtania tajemniczych zmierzchów
Ryk się pantery dobywał stłumiony,
Gdym ja siedziała w dolinie. Ach! nigdy,
Nigdy samotna nie ujrzy Oenone,
Jak mgły powiewne chwytają się liści,
Jak srebrne chmurki suną ponad niemi
Na rąbkach światłem oblane miesięcznem,
Między potokiem i cichemi gwiazdy.

O matko moja, słuchaj mnie, nim umrę!
Śród tych szałasów zwalonych, w tym suchym,
Trzeszczącym gąszczu, pośród złomów skalnych
Spotkaćbym chciała ją, tę przeohydną,