W pustych, samotnych ciemnościach ma łoże —
Tam żyje, bo tam nikt jej zobaczyć nie może.
Zaledwie ujrzy mężny Elf potwora,
Tak się na niego bez namysłu rzuci,
Jak lew na zdobycz, co w ucieczce skora;
Zajdzie mu drogę, od jamy zawróci,
Że ten, przerażon, ciszę rykiem skłóci,
Ku walecznemu swój ogon wymierzy,
By weń zatopić żądło, pełne truci,
Lecz ostrym mieczem ten pierwszy z rycerzy,
Aż łeb w ramiona skryje, tak smoka uderzy.
Potwór od razu jakby stracił zmysły,
Tak go oślepi cios ten i oniemi,
Lecz wnet zeń iskry wściekłości znów trysły:
Zwierzęce cielsko podniesie ze ziemi,
Wypręży w górę, siły zdwojonemi
Ku jego tarczy gniewnie się wypuszy
I ciało ujmie sploty wężowemi,
Że rycerz nogą ni ręką nie ruszy:
Pomagaj, Boże, grzechem opętanej duszy.
«Pokaż, czem jesteś! wiarę w tej potrzebie
Miej w swoje siły, nie ustępuj zgoła!
Zduś go, inaczej on udusi ciebie!»
Tak na rycerza pani jego woła,
Widząc, jak potwór oplótł go dokoła
I żółć w nim kipi i w walce nie spocznie
I jedną rękę oswobodzić zdoła,
Schwyci za gardziel i tak gnieść ją pocznie,
Że smok z zabójczych objęć puści go niezwłocznie.