Gdy w zmierzch spowity całunek rozżarza
Niesytą duszę i z twoją jednoczy?
Gdybym już nie miał spotkać się z twem tchnieniem,
Ani, o luba! droga! z twoim cieniem,
Ani z obrazem źrenic twych na wiosnę,
W jakiejżby wówczas szalały zawiei
Pośród zwiędłego liścia mych nadziei
Niezgiętej Śmierci skrzydła bezlitosne!
Duchy miłości, przechodzące drogą,
Widzą mą lubą na miłosnym łanie
Snu; naokoło słychać głębin łkanie,
Moje-li oczy na to patrzeć mogą.
Szczęście, dalekie dotąd tym rozłogom,
A jednak bliskie, teraz przy mnie stanie.
Miłość snać westchnie, że w jej żniwobranie
Los świętą chwilę skosił dłonią srogą.
Ręka, co ongi szydziła z tęsknoty,
Dzisiaj oplata moją szyję; długą
Włos rozpuszczony oblewa mnie strugą,
Gdy ongi płonną budził żądzę złoty
Pukiel; i, nakształt pobitego króla,
Dziś się jej serce do mego przytula.