Przystań Scoglietta zielona, pachnąca;
Dnia promienistość gasząc wyzłoconą,
Na drzewach złote pomarańcze płoną;
Ptak jakiś trwożny kwiaty w puch roztrąca —
U stóp mych blade, jak srebro miesiąca,
Śnieżne narcyzy; z słoneczną koroną
Igrają fale; twarzą zniebieszczoną
Wabi toń życia, jasna i gorąca.
A obok kleryk śpiewnym głosem woła:
«Jezus syn Marji umęczon! W żałobie
Chodźcie i kwiaty złóżcie mu na grobie!»
Boże! ta chwila helleńska, wesoła,
Pochłania smutek, który na nas bieży
Od cierni, krzyża, włóczni i żołnierzy...
Więc tak On przyszedł! Mniemałem wesele
Ujrzeć przedziwne, jak wówczas, gdy, w złoty
Deszcz przemieniony, spadł z swemi pieszczoty
Bóg na miłosne Danai pościele;
Lub jak ów groźny obraz, gdy Semelę,
Umierającą z niesytej tęsknoty