Stałem nad morza bezowocną tonią:
Twarz mą i włosy skrapia rozbryzg fali;
Dzień konający purpurą się pali
Długich promieni; wichry groźnie dzwonią.
Krzyk mew ku brzegu przypływa z oddali —
«Biada!» zawołam z uznojoną skronią,
«Te puste pola ziarn mi nie wyłonią,
Choć na mój Żywot ciągły trud się wali!»
Sieć ma porwana, a jednak raz jeszcze
Chcę ją zarzucić; może mnie wybawi
Połów, dotychczas ukryty w głębinie.
I wtem — o chwało! o rozkoszne dreszcze!
Żar srebrnych członków nad bezdnią się jawi,
W nim mej przeszłości straszna męka ginie...
Płomienny żar me członki trawi,
Me stopy ciężki mozół rani,
Śpiew na mych ustach się nie zjawi,
Wciąż tylko wzywam mojej Pani.
Śpiewaj, skowronku, o mej drogiej
I ty, czeczotko, coraz słodziej