W tej chwili ciszy, gdy do snu się kładzie
Znużone, biedne to dziecko, namiętność...
Jakżeż daleko płoną gwiazdy, pierwszy
Nasz pocałunek jakżeż jest daleko,
Jakżeż się moje zestarzało serce!»
Szli, zamyśleni, śród powiędłych liści.
I on, trzymając jej rękę, odpowie:
«Namiętność nieraz trawiła nam serce».
Bór ich otaczał wokrąg, zżółkłe liście,
Jak meteory padały w pomroku,
Stary, kulawy królik wlókł się drogą.
Jesień zawisła nad nimi. Raz jeszcze
Stali na brzegu samotnym jeziora.
On się odwrócił i ujrzał w jej splotach
I u jej piersi pęk umarłych liści,
Skąpane w rosach, jak jej oczy...
«Słuchaj» —
Wyrzecze do niej — «nie smuć się, że przyszło
Ku nam znużenie; inne nas czekają
Dzisiaj miłości... Tak, porzuć tę troskę
I kochaj w cichych, bezżalnych godzinach.
Przed nami wieczność leży, nasze dusze
Są-ci miłością i ciągłem żegnaniem».