Z straszliwym krzykiem upadłszy na ziemię,
Do głazów tuli pobladłe policzki.
Niby z grobowca płynie zaduch śmierci;
Naokół cisza, tylko jęk śród sklepień.
Śmierć wypuściła jej rękę; powstawszy
Wśród przerażenia, kroczy, niby upiór,
Szeregiem ciasnych krużganków, rękami
Macając wilgne, lodowate ściany.
Znowu majaki: oto kości wstają
Przed jej oczyma, szczerzące się czaszki
I śmierć w całunie; i znów słyszy jęki
I duchy widzi, błądzące w zamczysku.
Wreszcie nie złuda, tylko rzeczywistość
Chwyta jej duszę: słyszy szelest kroków,
Jakby uciekał ktoś: I Ellen staje,
Zmieniona z trwogi w zimny, głaźny posąg.
Zbrodniarz się zbliża, krzycząc: Już się stało!
Weź to i oddaj, komu to masz oddać;
To moje życie — oddaj je Ellenie —
On już nie żyje; w krwawym umarł jęku!
«Weź to» — tak woła; i chustkę wilgotną
Rzuca jej w ręce; potem zaszeleści
Znowu krokami. Ona, z Śmiercią bladą
W swoich objęciach, mknie na skrzydłach trwogi.
Hyżo zewnętrzną mija bramę; zbrodniarz
Wyjąc, zeskoczył z wału w ciemną fosę,
Strona:Poeci angielscy (Wybór poezyi).djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.