Wiecznie-młody Apollo, przy nim Saturn stary,
I łukowładna z srebrnym księżycem Diana —
Brzmi pieśń Cór Helikonu z dźwiękiem lutni zlana,
A nektar potokami toczy się w puhary!
W tem nagle, z stron Judejskich, wchodzi gość wybladły
Krew mu z pod cierniów czoła i krew z rąk mu ciecze,
I na schylonych barkach krzyż ogromny wlecze!
I jak gdyby już stanął u kresu swej drogi —
Rzucił ten krzyż, jak piorun, na złociste progi —
A Olymp i świat stary — na proch się rozpadły!
1850.
Kto widział Salvatora posępne utwory,
Te bez drzew, najeżone skałami pejzarze,
Te w obrazach wyżółkłe i zdziczałe twarze,
Albo tańce czarownic, strzygi i upiory —
Kto odczytał Bajrona fantastyczne twory,
Gdzie śród pól krwią przesiąkłych, w klątw i szyderstw gwarze
Przechodzą Don Żuany, Dżiaury i Korsarze
I Manfred co zuchwale z niebem toczy spory;
Ten przyzna, że natura w celach niepojęta,
W jednej formie odlała dwóch mistrzów talenta,
Jednem mlekiem karmiła wieszcza i malarza. —
Obaj, ciężkie śród ludzi wytrwali cierpienia,
Obaj gdzieś w piekieł głębi szukali natchnienia —
Ztąd genjusz ich: Zwątpienie i Rozpacz wyraża!
1835.