Raz w noc ciemną czuwałem — i w pierś mą tęskliwą
Spływały wolnym biegiem urocze marzenia —
Gdy nagle, tętniąc stopą przez niebios sklepienia
Błyskawica, jak rumak z płomienistą grzywą
Przeszła — a za nią piorun swą osią straszliwą
Zatrząsł ziemię — i w owej chwili przerażenia,
Jakoby na głos Boga, wszelakie stworzenia
Ukryły w głębi jaskiń głowę swą lękliwą.
Lecz ja, jam się nie uląkł — przy niebieskiej łunie
Mój umysł się zapalał — i każdy grom z góry
Rozdzierał błyskawicą czoła mego chmury!
I byłem szczytną harfą w tym natury śpiewie;
Człowiek, czułem się wyższym od żywiołu w gniewie
I Bóg przemawiał we mnie głośniej niż w piorunie!
1835.
Jakąż myślą natchniona, w jakiejż strefie raju
Natura brała wzory na tych lic pieszczoty,
Strojnych w takie powaby, w taki urok złoty,
Jakich jeszcze w podniebnym nie bywało kraju?
Jakaż Nimfa nad zdrojem, Bogini śród gaju,
Piękniejszych kiedy włosów rozwinęła sploty?
I byłoż kiedy serce tak bogate w cnoty
Jak tej, co w dni mych jesień zniosła promień maju?