Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.
pan bonawentura.

Choćbym za upartego miał uchodzić zrzędę,
Będę na sztukach Renza[1], na waszych nie będę!
Bo mi żal, że się szlachcic z masztalerzem brata!

pan marceli, na stronie.

Trzeba tu zręczniejszego niż ja adwokata —
Mama lepiej tę całą sprawę poprowadzi.

(Patrzy na zegarek i mówi głośno.)

Co widzę! już południe. — Uciekam od dziadzi;
Ignaś przy Zygmuntowskiej czeka mnie kolumnie.

(Całuje pana Bonawenturę w rękę.)

Jeżeli drogi dziadzio ma gniew jeszcze ku mnie,
To proszę mi przechaczyć. Nie ciężkać to wina
Lubić wyścigi konne.

(Odchodzi.)




SCENA II.
PAN BONAWENTURA, sam.

Poczciwy chłopczyna!
Dotąd trochę pstro w głowie — fraszkami się trudni;
Lecz młodzi wszyscy tacy! — a my starzy nudni.
Pewniem i ja tym samym pędził wiatry szałem,
A dziś już o trzpiotostwach własnych zapomniałem.
On na progu żywota, ma czas do poprawy
I będzie jeszcze z niego obywatel prawy —
Bo w chłopcu serce dobre, dusza nieskalana
A to grunt.

  1. Sławny Renz ze swoją trupą skoczków konnych znajdował się w Warszawie w czasie Święto-Jańskiego jarmarku w 1855 i 1856 roku.