Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.
pan bonawentura, z gniewem.

Bies opętał także i Wasana!
Myślisz Waść, że jak fircyk na kursa polecę?
Pfuj, stary! czyż to dla nas te stajenne hece!
To widzę epidemja! — Tem jednem zdarzeniem
Wszystkie łby zaprzątnięte —

pan tatarkoski.

Ale, z przeproszeniem,
Bo to mają być rzeczy ogromnie ciekawe,
Dla tego tak zajęły calutką Warszawę.
Dzisiaj rankiem, w garkuchni, gdziem zaszedł na flaki,
Jacyś dwaj jegomoście ubrani we fraki,
W łosiowych rękawicach, w ostrogach ze stali,
O tych koniach zamorskich cuda powiadali:
Że je ci Angielczyki jakąś sztuką swoją,
Surowem mięsem pasą i arakiem poją,
By im dać, z przeproszeniem, większy hart do próby.

pan bonawentura.

I Wasan uwierzyłeś w te smalone duby?
I połknąłeś przy flakach ten żarcik tak gruby?
Pfuj! — Teraz Waści powiem, lecz bez przeproszenia,
Że owe zbiegowisko mych planów nie zmienia.
Dzień jutrzejszy tam spędzim gdzie nasze wańtuchy,
Choćby jedynym kupcem miał być skwar i muchy —
Niech świat modny warjuje — my myślmy o wełnie.

pan tatarkoski, zmięszany.

Wolę Jasnego Pana do joty wypełnię.

(Odchodzi.