Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

Więc, choć mi przykro, sądzę że najlepiej zrobię,
Gdy w domu dzień jutrzejszy przesiedziemy obie!

pan bonawentura.

Nie! na to nie przystanę, by z mojej przyczyny
Wasze rozrywki —

pani hrabina, przerywając mu.

Papo! to środek jedyny
Stłumić od razu śmieszne głupich gadaniny!
Jutro, na Mokotowskich wyścigów obrzędzie
Musim być wszyscy z Papą — lub nikt z nas nie będzie.

pan bonawentura.
(Przechadza się szybkim krokiem po pokoju i mówi sam do siebie:)

No, proszę! Mościpanie; gdybym o tem wiedział,
To byłbym sobie na wsi jak lis w jamie siedział!

(Głośno:)

A to djabelskie miasto! to rzecz niesłychana!
Mamże za domowego uchodzić tyrana?
Cudzą złość uradować a swoich zasmucić —
Lub dla modnych wybryków interes porzucić?

panna tekla, całując dziadka w rękę.

Myśmy powodem smutku i kłopotów dziadzi —

(Ociera łzy z oczu.)
pani hrabina.

Niechaj się papa serca własnego poradzi. —

pan bonawentura, chwyta się za głowę.

Mózg pęka, rozum słabnie jak gdyby w malignie!
Serce, tak serce tylko z tej toni mnie dźwignie!
Starcom jak ja, w grób bliski patrzającym śmiało,
Dla których wszystko w świecie już zobojętniało,
Sprawiać przyjemność drugim, jest roskoszą całą!
Miłość ku wam, jedyną dyktuje mi radę —

(Po pauzie.)