Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

A jam żył sobie zdala bez obaw i trosek,
Nic nie wiedząc — zajęty gospodarstwem wiosek —
Co się działo z mym wnukiem, z moim ulubieńcem!

pan dyderski.

Pan Marceli, jak mówią, jest zacnym młodzieńcem:
Nie zbywa mu na takcie ani na rozumie,
Lecz namiętny — żądz młodych powściągnąć nie umie.
I żyjąc w towarzystwie nierozważnych trzpiotów,
Wraz z niemi, ojcowiznę roztrwonić jest gotów;
Bo kogo raz schwyciła do gonitw pokusa,
Temu będzie za mało i skarbów Krezusa!

pan bonawentura.

Może w tem co pan mówi, jest nieco przesady.
Wczoraj wnuk mi się przyznał, że te ich zakłady
Są tylko dla pozoru, by gadano w tłumie,
Że elegant warszawski zakładać się umie.
A w istocie — po drukach i hałasach wielu,
Kończą się na obiedzie w angielskim hotelu!

pan dyderski.

Nie przesadzam! opinja moja nie jest błędną!
Z resztą stawki, zakłady są rzeczą podrzędną;
To, co ich ciągnie w zguby otchłanie bezdenne,
Jest kupno drogich koni i koszta stajenne. —
O tych dwóch głównych punktach chcę mówić ja właśnie,
I tu niebezpieczeństwo wyścigów wyjaśnię.
Koń angielski krwi czystej, płaci się mniej więcej
Dziewięć, dziesięć, a czasem dwanaście tysięcy —
Każdy Dżokej z Londynu w swej kurtce szkarłatnej,
Trzykroć tyle co polski sługa bywa płatny.
Te konie, rozpieszczone z młodu wygodami,
Trudno paść sieczką z słomy, albo otrębami;
Trzeba im sypać owies, dać miękkiego siana,
A dzisiaj tych produktów cena niesłychana!
Wnuk pański, jak słyszałem już od wielu osób,
Urządził swoją stajnię na zamorski sposób: