Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

Patrzcie! w oczach tych graczy jaki wzrok niezwykły:
Szlachetnych uczuć ślady z wszystkich twarzy znikły;
Zostały tylko na nich potępienia piętna,
Gniew wściekły, podstęp podły i chciwość namiętna! —
Rzadki tam był poniter co uniknął szwanku.
Ów całoroczny dochód już zostawił w banku —
Drugi, trzeci, dziesiąty zgrany do szeląga,
Gra na słowo, lub w okół pożyczki zaciąga.
Tamten, straciwszy pieniądz ratuje się fantem:
Stawił złoty zegarek i pierścień z brylantem;
Duszę by własną rzucił w nurt bankowej rzeki,
Gdyby czart nie miał na niej pierwszej hipoteki! —
Pół dnia i wieczór cały i noc całą grano:
A słońce, oko Boże, z za chmur wstając rano,
Zastało szlachtę polską nie z lancą na wartach,
Nie z modlitwą w kościele — lecz w izbie — przy kartach!


Znaczne summy osiadły w bankierskiej kieszeni;
A gracze źli na siebie, wybladli, znużeni,
Rozjechali się wreszcie — robiąc plany drogą,
Jak niechybnym sposobem odegrać się mogą. —


Nie od dziś w okolicy krąży już uwaga,
Że pan Anzelm, zręcznością szczęściu dopomaga —
Że ciągnąc Faraona, ręka jego wprawna
Umie sfilować kartę gdy grubo obstawna —
Że stasować na Asa lub ułożyć lisa,
Jest igraszką dla biegłych palców infamisa!
O tych sztukach sąsiedzi gwarzą pokryjomu,
A jednakże sztukmistrza przyjmują do domu —
Kochanym przyjacielem zowią go nie jedni,
Z uwielbieniem słuchają sprośnych jego bredni;
A gdy ich pieniądz wsiąknął do trzosu Anzelma,
Mówią: «Miły to człowiek — choć myślą, że szelma! —
O! takie pobłażanie straszną u nas winą:
Płochością śród narodów obyczaje giną!