Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

Strzeżmy cnoty praojców — niech uczciwa ręka
Skalanej dłoni łotra dotykać się lęka —
Niechaj nas nie wstrzymują towarzyskie względy,
Bo złe z dołu czy z góry jest ohydą wszędy.
Obcym być nam powinien kto honor swój plami —
By nas świat uszanował, szanujmyż się sami!


Z tych nawiasowych zboczeń powracam do treści,
Bo to jeszcze nie koniec mej smutnej powieści! —
Dawniej, gdy się zebrało liczne gości grono,
Prawda, że nazbyt częstym kielichem grzeszono.
Lecz gdy wszyscy po uczcie w bawialni zasiędą,
Umiano czas umilać ciekawą gawędą
O zjazdach Trybunalskich, Sejmikowych mowach,
O figielkach kaniowskich i nieświczkich łowach —
O bitwach w których ojce przeważnie łamali
Zastępy Turków, Szwedów, Niemców i tak dalej.
Lecz odkąd zawitały w nasz kraj staroświecki
Obyczaje francuzkie i rozum niemiecki,
Odkąd pokój bawialny przezwano salonem,
Gawędzić, jest prostactwem — a śmiać się, złym tonem!
Dziś, przy weselnych godach, albo w dzień imienia,
Zaraz się dwór szlachecki w szulernię zamienia. —
Gdzie nie dośpiał Faraon, Djabełek się wkrada
I jak szarańcza, złoto w kieszeniach wyjada —
Lub szalony Preferans, nakształt Tatarzyna
Przez dwie doby rabuje, podpala i ścina! —
Kto się nad tajnikami ludzkich serc zacieka,
Niechaj się na tych graczów popatrzy zdaleka. —
Tutaj przy jednym stole, o! hańbo bez miary!
Nieraz dwóch młodych synów i ojciec ich stary,
Zmięszani z rozbestwioną zapaleńców zgrają,
Bez rumieńca na czole, obok siebie grają! —
Ten, stracił już majątek — pożyczką się łata,
Ztąd wyrwał kilka złotych a ztamtąd dukata,
I kosztem poniżenia, jałmużnę zebraną
Przynosi w drżącej dłoni na pastwę karcianą! —