By narzeczoną wiedli mężowi —
I prosił Sonka, jak przyjaciela,
By niósł chorągiew przodem wesela. —
A gdy się zbiegły swaty sproszone,
W weselnych szatach goście przybyli,
Przez trzy dni całe jedli i pili —
Czwartego z rana wiedli Hajkonę.
Lecz gdy się w drodze rzesza wstrzymała,
Dziewoja z cicha swata pytała:
«Powiedz mi, powiedz o mój ty swacie,
«Czyją ja dzisiaj mam zostać żoną?»
A on rzekł z cicha: «Patrzaj Hajkono,
«Tam niosą starca w złocistej szacie
«Jak Effendego, ze siwą brodą,
«To Mustaf Aga — jemu cię wiodą.»
Dziewoja patrzy wzrokiem zmienionym,
Ciężkie westchnienie z piersi wydała
I towarzysza znowu pytała:
«Cóż to za junak na koniu wronym,
«Co, na wzór gościa i przyjaciela,
«Niesie chorągiew przodem wesela?»
A jej towarzysz znowu się wstrzymał
I rzekł: «To młody Sonko z Połęki,
«Ten co się twojej domagał ręki —
«Co się domagał lecz nie otrzymał!»
Gdy to posłyszy kraśna Hajkona,
Na czarną ziemię pada omdlona?[1]
I wnet przybiegła rzesza trwożliwa,
Aga ostatni przybiegł i woła —
Lecz nic Hajkony zbudzić nie zdoła.
Aż wreszcie młody Sonko przybywa —
Zatknął chorągiew, przy lubej staje
I mołodycy rękę podaje. —
- ↑ Wydaje się, że znak zapytania jest w tym miejscu błędnie użyty.